Angielski nie jest powszechnie uważany za język trudny do nauki. Tytuł ten najczęściej otrzymują polski, fiński czy norweski. Dzieje się tak przez dużą liczbę podobieństw i zapożyczeń – Francuzi, Włosi czy Niemcy znajdą u wielbicieli herbaty znajomo brzmiące słowa. Czasem i oni mają jednak trudności.

Duża część problemów bierze się bowiem z braków samego angielskiego. Nie myślimy o tym na co dzień, ale pewne konstrukcje gramatyczne są trudne do nauki własnie przez to, że czegoś brakuje w najbardziej uniwersalnym narzeczu świata…

Odpowiedzi na pytania negatywne

I’m great, don’t you think?

Jak odpowiedzieć na takie pytanie? Yes nie pasuje z racji obecności przeczenia (don’t), No z kolei oznaczałoby, że nie lubimy tej osoby. A nawet jeśli jest faktycznie tak jest, to co dokładnie oznacza „No?” Że osoba pytana tak uważa, ale o tym nie myśli?

Dla kontrastu, francuski i niemiecki  mają specjalne słowa używane tylko przy odpowiadaniu na pytania przeczące, rodzaj „tak”, który nosi znaczenie „tak, zgadzam się/chcę”. Co jeszcze ciekawsze, tak samo było w angielskim – „yes” służyło tylko do pytań przeczących, zaś „yea” do zwykłych. Z czasem to drugie stało się jednak wariantem nieformalnym, pozostawiając lukę znaczeniową istniejącą do dziś.

Brak bezpłciowej formy pojedynczej dla osób

Him, her… ale jak określić np. do kogoś, kogo płci nie znamy, a imię niewiele nam mówi? Podręczniki zalecają tutaj użycie formy „They”, ale temat ten wzbudza kontrowersje – niektórzy eksperci od gramatyki odmawiają zaakceptowania takiego rozwiązania.

Zwroty grzecznościowe

Angielski nie posiada tak naprawdę form grzecznościowych. Nie ma innego „you” dla dobrej koleżanki i przyszłego szefa. Często popełniany przez Polaków błąd to używanie zasady z języka ojczystego i pisanie „You”. Taka forma z wielkiej litery nie jest poprawna. W zasadach Szekspira istniało „thou”, ale zniknęło w mrokach dziejów.

Nazwy dziedzin nauki

W większości języków tworzenie nazw dziedzin, określanie rozmaitych form nauki odbywa się za pomocą prostego słowotwórstwa, jak np. dodawanie –logia albo –styka w języku polskim.  W angielskim brak uniwersalnych zasad tego typu. Końcówki typu „-esque” są mocno nieformalne i używane do przekazywania innego znaczenia.

Bałagan ten wziął się bezpośrednio z historii. W trakcie Oświecenia Anglią rządziły elity francuskojęzyczne i zapatrzone w łacinę, przez co zdefiniowano wtedy słowa na nowo odkryte rzeczy nie z germańskiego angielskiego, ale z łaciny, a czasem nawet greki. Stąd konia określano mianem „horse”, ale już w oficjalnych księgach i manuskryptach pojawia się łacińskie „equus”.  Hippopotamus też jest przykładem takiego zapożyczenia i oznacza „rzeczny koń”.

Brak liczby mnogiej dla „you”

Polski jest pod tym względem bardzo prosty. Ja, ty, on, ona, ono, my, wy, oni, one. W angielskim proste „you” odnosić się może do dowolnej liczby osób – jednej, dwóch, trzech, a nawet stu. Zadając pytanie „What do you think?” podczas prezentacji biznesowej pytamy tak naprawdę całą salę, nawet jeśli zwracamy się do jednego konkretnego prezesa twarzą i do niego kierujemy w zamyśle przekaz.

Ta właśnie wada jest źródłem problemów tłumaczy Nowego Testamentu. Napisany oryginalnie w wariancie greki, używa on dwóch różnych słów dla pojedynczej i mnogiej liczby odpowiednika „ty”. Dlatego większość slangów i lokalizmów nadrabia ten problem, dodając potworki jak „y’all” czy „youse”.

Jeśli ciekawią Was takie pradaoksy, polecamy krótką kolekcję Richa Lederera. Czasem problemy z nauką wynikają właśnie z tego, że dane słowo lub konstrukcja są kompletnie nielogiczne. Niestety jedyne co w takich przypadkach zostaje, to osłuchać się z nimi i nauczyć na pamięć jako wyjątku.