„Popatrz mamusiu, jaka gruba pani” – Jaś wyciąga drobną rączkę w kierunku otyłej kobiety. Ze szczerą fascynacją na twarzy spogląda na speszoną tym spontanicznym komentarzem mamę. Mama zerka na kobietę. Kobieta udaje, że nie dotarły do niej słowa chłopca.
Jest taki ładny fragment jednego z polskich filmów, który pokazuje to zjawisko w pełnej krasie w zaledwie kilkudziesięciosekundowej scenie. Oto kilkuletni chłopczyk odbiera dzwoniący telefon, podczas gdy jego mama jest w toalecie. Jest to od dawna wyczekiwany przez matkę telefon od promotora pracy doktorskiej. Chłopczyk z niewymuszonym wdziękiem udziela mu informacji, że mama nie może teraz rozmawiać, bo właśnie robi kupę.
Pewnie każdy rodzic ma w doświadczeniu krępującą sytuację, w której maleństwo wystawia go na ciężką próbę. Dorośli zwykli nazywać ten fenomen kompromitacją. Dzieci mają łatwość odsłania brzydkiej prawdy: o nas, naszej rodzinie, spotkanych przypadkowo ludziach. Obnażają ją, nazywają rzeczy po imieniu. Obwieszczają światu „Król jest nagi!”. Są mistrzami tak zwanej diagnozy estetycznej. Jest to pojęcie silnie zakorzenione w filozofii Gestalt, oznaczające, że możemy wnioskować jedynie o tym, co bezpośrednio widzimy i słyszymy. Wystarczy uważna obecność tu i teraz. Jeśli widząc czyjeś łzy wnioskujemy na ich podstawie, że ktoś jest smutny, ryzykujemy minięcie się z prawdą. Wbrew pozorom szansa popełnienia błędu jest dość duża, bo ludzie płaczą także z innych powodów – wzruszenia, szczęścia, bólu, strachu i napięcia. Interpretacja więcej mówi o interpretującym i jego doświadczeniach ze łzami niż o fenomenie obserwowanej sytuacji. Dzieci widzą i opisują to, co widzą. Najczęściej bez cenzury.
Obserwując dzieci, możemy zauważyć, jak z czasem ta zdolność widzenia, ciekawienia się i pytania zastępowana jest wnioskowaniem na podstawie niewielu informacji i budowaniem sądów na podstawie wcześniejszych doświadczeń. Są to umiejętności nieocenione dla przetrwania. Dają możliwość szybkiego przetwarzania danych i zabezpieczają naszą egzystencję w pędzącym świecie. Pozwalają poradzić sobie z natłokiem informacji.
O tym trzeba milczeć
Jednocześnie w toku socjalizacji uczymy skrupulatnie nasze dzieci, że pewne rzeczy są brzydkie i nie należy o nich głośno mówić. Mało tego, często sami nie decydujemy się konfrontować dzieci z pewnymi sprawami: uczuciami, układami rodzinnymi, z obszarami trudnymi, z którymi zazwyczaj sami sobie nie radzimy, z tematyką dziecięcych ograniczeń i zasobów. Ta ostatnia kategoria wydaje się czynić największe spustoszenia, bo dziecko, nie dostając adekwatnych informacji zwrotnych o sobie, jest zdezorientowane co do swoich możliwości i tego, kim jest. Buduje fałszywe przekonania o sobie i przez większość życia cierpi, próbując utrzymać wizerunek, do którego nie pasuje. Czasem podtrzymuje zaś wizerunek siebie jako osoby nic nie znaczącej, bo odpowiedź otoczenia na jego ekspresję zbyt często była negatywna. Dzieje się to wtedy, gdy nie potrafimy tak naprawdę zobaczyć własnego dziecka, bo przysłaniają nam je nasze własne projekcje, ambitne plany, niezrealizowane aspiracje.
Wielu rodziców oszczędza dzieciom mówienia prawdy z potrzeby chronienia ich przed cierpieniem. Dzieci nie są konfrontowane z trudnymi sytuacjami. Nie musząc stawiać im czoła, nie rozwijają umiejętności radzenia sobie z bólem i frustracją. To zaś powoduje, że w dorosłym życiu rzadko będą ryzykować – np. konfrontacją z trudnymi sytuacjami – brak im na to wystarczającego oparcia w sobie. Nie doświadczając porażek, nie uczą się, jak sobie z nimi radzić. Nie uczą się tolerancji dla własnej niedoskonałości. Nie ufają sobie. Mają problemy z samooceną.
Gdy dziecko przegrywa rywalizację z rówieśnikiem, chce ochronić własną samoocenę. Mówi wówczas na przykład, że rówieśnik miał szczęście. Dobrze jest skonfrontować je z tym, że zwycięzca był po prostu lepszy, że w życiu czasem wygrywamy, a czasem przegrywamy i obie sytuacje mogą nas czegoś nauczyć. Największym darem od rodzica jest jego akceptująca postawa wobec tej sytuacji, obecność przy dziecku i przyjęcie wszystkich dziecięcych uczuć: żalu, gniewu, rozczarowania. Ileż to razy jesteśmy świadkami karcenia dzieci za to, że przegrały. Przede wszystkim jest to świadectwem trudności dorosłych w radzeniu sobie z porażkami. Pokazuje też oczywiście inny problem, związany ze stawianiem dziecku oczekiwań, których może sami nie spełniliśmy, z delegowaniem go do czegoś, czego czasem nam samym osiągnąć się nie udało.
Są oczywiście sytuacje, których lepiej dziecku oszczędzić i nie ma potrzeby mówienia o nich – dotyczy to zwłaszcza spraw, które nie mają na dziecko bezpośredniego wpływu. O ironio, nie tak rzadko wikłamy swoje pociechy właśnie w takie sytuacje, opowiadając o trudach pracy, konflikcie z drugim rodzicem czy rozczarowaniu życiem.
Zła złość
Pokolenie współczesnych rodziców, którzy w dzieciństwie byli bici, co było jeszcze w latach 70-tych i 80-tych dość powszechne, mają niemałe problemy z wyrażaniem złości w relacjach z własnymi dziećmi. Mając bolesne doświadczenia z rodzicielską wściekłością i gniewem, znając smak bólu i strachu, trzymają na uwięzi własną złość i frustrację. Tymczasem dobrze użyta złość jest bezcenną dla dziecka informacją o granicy, o matczynym i ojcowskim limicie. Bez tej informacji dziecko nie może poczuć się bezpiecznie. Paradoksalnie, to właśnie doświadczenie frustracji nas rozwija. Frustracja znacząco różni się jednak od deprywacji. Frustracja stymuluje rozwój, deprywacja go zatrzymuje. Dzięki konfrontowaniu dziecka z własnymi uczuciami złości, wie ono, jak poruszać się w systemie rodzinnym, gdzie przebiega granica, na co może sobie pozwolić. Wie, kiedy i czym ryzykuje, łamiąc reguły gry.
Konfrontacja dzieci z własnym gniewem ma też inną wartość – uczy dziecko, że jest to uczucie ważne i potrzebne jak każde inne. Uczy je konstruktywnego wyrażania złości, bez dramatycznych skutków w postaci fizycznych i psychicznych ran. Kolejna umiejętność, która okazuje się bezcenna w dorosłym życiu. Ilu z dorosłych bowiem balansuje pomiędzy zaciętym milczeniem a eksplozjami niekontrolowanego gniewu? Uczenie dziecka bezpiecznego wyrażania złości zaoszczędzi mu w przyszłości borykania się z poczuciem winy. Uczucie to bowiem wynika najczęściej z przekonania, że złość jest zła, a złoszcząc się, krzywdzimy innych.
Trudne tematy
Dorośli mają pewne przekonania na temat tego, co jest dla dziecka za trudne. Czasem jest to adekwatna ocena realnych możliwości dziecka, czasem zaś projekcja własnych lęków i ograniczeń. Dobrym przykładem jest temat śmierci. Dorośli zdają się mieć wiele wątpliwości i obaw przed konfrontowaniem swoich dzieci z tym tematem. W jaskrawy sposób ilustruje to, jak nasze własne lęki wpływają na osąd sytuacji. Współcześnie odeszliśmy od rytuału, jaki obowiązywał na wsiach jeszcze 50 lat temu, gdy osoba zmarła przez trzy dni leżała w łóżku, a dzieci biegały wokół niej, zdając się dobrze bawić. Dawało to możliwość bardzo realnego, fizycznego obcowania ze śmiercią. Dziś unikamy zarówno widoku zwłok, jak i rozmów o śmierci. To sprawia, że nie jesteśmy z nią oswojeni, a nieoswojony rodzic ma trudność oswojenia z tym tematem dziecka.
Tymczasem dzieci poniżej 10 roku życia nie mają na tyle rozwiniętego aparatu poznawczego, by zrozumieć znaczenie śmierci. Zabrane na pogrzeb, prawdopodobnie będą się nudzić i z dużym prawdopodobieństwem ta sytuacja nie dotknie ich emocjonalnie. Może je natomiast nauczyć szacunku wobec zmarłych i uczuć, jakie wzbudza w nas śmierć. Kształcące będzie dla dziecka zobaczenie rodzica smutnego i pozwalającego sobie na to doświadczenie, nie zaś zaprzeczającego swoim uczuciom. W ten sposób dziecko poznaje nowe uczucie, które może bezpiecznie włączyć do zbioru „dozwolone”.
Jest oczywiste, że wychowując swoje dzieci, chcemy je przygotować możliwie jak najlepiej do życia. Wdrażając zasady współżycia i współpracy pragniemy, by odnosiły sukcesy, miały poczucie przynależności, były szczęśliwe i spełnione. By nie czuły się odludkami i nie doświadczały samotności w ludzkim stadzie. Jednocześnie czasem w tym procesie zdarza się nam zgubić coś bardzo cennego – pewną ostrość widzenia rzeczy takimi, jakie są, bez udawania, że są inne, lepsze. Dzieci są w tym mistrzami. Możemy się od nich uczyć. Możemy od czasu do czasu z uznaniem przyznać, że na świecie jest dużo grubych pań i panów. I że nic w tym złego, bo różnorodność czyni świat fascynującym. Wtedy dziecko nie tylko nie traci zaufania do siebie i swoich spostrzeżeń, ale otrzymuje też cenną lekcję szacunku wobec odmienności.