Ilu pacjentów spotykają każdego dnia nieprzyjemności ze strony lekarzy? Chyba każdy zna je z własnego doświadczenia, z opowieści znajomych czy chociażby z doniesień medialnych. Brak empatii, przedmiotowe traktowanie, fatalna komunikacja – lista zarzutów jest długa. Na ile jednak znamy realia zawodu lekarza? Czy wiemy, z jakimi codziennymi poświęceniami wiąże się ta praca?
Lekarze codziennie spotykają się z pacjentami. Ogromną liczbą pacjentów – wymagających leczenia, oczekujących na zabiegi, po operacjach, pacjentów w salach szpitalnych, na blokach operacyjnych, korytarzach, w poczekalniach. Do tego pacjenci pośredni, czyli rodziny chorych – mężowie, żony, ojcowie, matki, dzieci, siostry, bracia. Wszystkie te osoby oczekują od lekarza nie tylko dobrej diagnozy, kompetencji, informacji, leczenia, ale też pokierowania, wsparcia, rozmowy, czasu, empatii, cierpliwości, nadziei…
Wielkie oczekiwania
Od lekarzy wymaga się dużej wiedzy, umiejętności myślenia analitycznego, szybkiego łączenia faktów i wyszukiwania potrzebnych informacji. Doktor musi być też na bieżąco z wszelkimi nowościami w obszarze swojej dziedziny medycznej. Oczekuje się od niego skutecznej, precyzyjnej i efektywniej komunikacji, a przy tym zdolności do wyjaśnienia nawet bardzo skomplikowanych zależności językiem zrozumiałym dla pacjentów i ich rodzin. Dodatkowym obciążeniem jest konieczność przekazywania pacjentom lub ich rodzinom bardzo trudnych informacji dotyczących na przykład złych rokowań czy śmierci pacjenta. Na to wszystko nakładają się potrzeby pacjentów i ich rodzin w obszarze wsparcia emocjonalnego. Oczekują oni, że personel medyczny wesprze ich w okresie ogromnego stresu, lęku i niepokoju związanego z pobytem w szpitalu.
Lekarze doświadczają ponadto znacznych przeciążeń fizycznych. Związane jest to z obowiązującym w szpitalach systemem dyżurów, a niekiedy dodatkowo z koniecznością przeprowadzania lub asystowania w wielogodzinnych operacjach wymagających bardzo dużej wytrzymałości. Często są niewyspani, a część z nich cierpi w efekcie trybu pracy na zaburzenia snu. Obciążenia fizyczne idą w parze z psychicznymi: pracą w stresie i pod presją czasu, w ciągłym napięciu emocjonalnym. Lekarze żyją ze świadomością, że jeden fałszywy ruch skalpela, zmiana dawki leku lub pomyłka w diagnozie może zdecydować o przeżyciu bądź śmierci człowieka. Jest to odpowiedzialność niezmiernie trudna do uniesienia.
Jak oni to wytrzymują?
Lekarze są zmuszeni do znajdowania sposobów funkcjonowania, które pozwalają im przeżyć, czyli ochronić swoją psychikę na tyle, aby być zdolnym nadal wykonywać swój zawód. Najczęściej obserwowanym przeze mnie mechanizmem obronnym, który stosują lekarze, jest zawężenie postrzegania pacjenta do „przypadku”. Taki sposób redukowania pacjenta – żywej i czującej istoty doświadczającej ogromnego lęku, oddającej się z pełnym zaufaniem w ręce lekarza – do jednostki chorobowej, którą należy wyleczyć, pozwala na zmniejszenie zaangażowania emocjonalnego. Jest to niejednokrotnie jedyne rozwiązanie, aby lekarz mógł wykonać operację, zalecić bolesny zabieg czy trudną, nieprzyjemną rekonwalescencję. Negatywnie odbija się to na pacjentach, niejednokrotnie skarżących się wówczas na przedmiotowe traktowanie.
Innym mechanizmem często występującym w środowisku lekarskim jest „odcięcie się emocjonalne”. Lekarze redukują wtedy nie pacjenta, a siebie, sprowadzając się do roli maszyny, wykonującej określone zadania. Pracując z lekarzami wielokrotnie pytałam, jak sobie radzą z ogromnym stresem, napięciem i niepokojem. Odpowiadali: „Jak to? Idę operować, bo wtedy koncentruję się na operacji i przestaję myśleć, stresować się i przejmować czymkolwiek innym”. Moi rozmówcy przyznawali też, że chętnie uprawiają sport. Wybierają dyscypliny, przy których można się porządnie zmęczyć. Duży wysiłek fizyczny zmniejsza na jakiś czas odczuwane przez nich napięcie.
Z kolei w bezpośrednich kontaktach z pacjentami lekarze bardzo często stosują uniki. Nie mają siły konfrontować się z lękiem, niepokojem, cierpieniem chorych, dlatego nie mówią o problemach wprost, kluczą, nie nazywają rzeczy po imieniu, stosują niedomówienia. Podtrzymując jedynie powierzchowny kontakt, usiłują nie poruszać trudnych tematów, przez co przemilczają wiele ważnych informacji. Powstrzymują się też przed uzewnętrznianiem własnych uczuć. Pozostaje to w zgodzie z przekonaniem wynoszonym ze studiów medycznych, że powinni polegać jedynie na wiedzy i intelekcie, radzić sobie sami z każdą sytuacją i nie okazywać słabości.
Czy tak już musi być?
Problemy w relacji lekarz-pacjent uświadomiono sobie już dawno. Od lat 50-tych na świecie, a od lat 80-tych w Polsce funkcjonują tzw. grupy Balinta. Grupowe dyskusje są okazją do uważnego przyjrzenia się procesom zachodzącym w komunikacji z pacjentem, drogą do ich lepszego zrozumienia. Bezpieczne środowisko, w którym obowiązuje zasada poufności, sprzyja otwartej wymianie doświadczeń, refleksji, wyrażaniu własnych uczuć. To z kolei umożliwia ujrzenie problemów w nowym świetle, co może prowadzić na przykład do uświadomienia sobie przez lekarza własnych ograniczeń. Celem spotkań jest zwiększenie efektywności leczenia i zminimalizowanie liczby niepotrzebnych konfliktów. Uczestnictwo w grupie Balinta może zapobiegać wypaleniu zawodowemu, zwiększyć satysfakcję lekarzy z własnej pracy oraz zainspirować do zmiany postępowania względem pacjentów, a nawet zmiany nastawienia do nich.
Innymi pomocnymi rozwiązaniami mogą być warsztaty z psychoedukacji oraz szkolenia w obszarach: komunikacji interpersonalnej, asertywności, radzenia sobie ze stresem oraz konstruktywnego rozwiązywania konfliktów. Mogą one na równi z grupami Balinta przynieść poprawę sytuacji, ważna jest jednak regularność i szerokie oddziaływanie. Wartościowe byłoby stworzenie systemu warsztatów i spotkań obejmujących lekarzy wszystkich specjalności oraz resztę personelu medycznego. Dałoby to szansę na zmianę, na którą od lat czekają pacjenci.