Kiedy siedziałem w niewielkiej sali, otoczony grupką uczniów starszych o kilka lat byłem mocno zdegustowany. Rodzice zapisali mnie na kurs angielskiego po szkole, ale poziom mojej grupy wiekowej był zbyt niski i z braku lepszych pomysłów wrzucono mnie do starszej grupy. W efekcie materiał był czasem w sam raz, czasem zbyt trudny, a czasem nadal zbyt łatwy. Integracja była siłą rzeczy ciężka, a i dla lektora stanowiłem chyba piąte koło u wozu.
Ta oraz kilka innych historii pchnęły mnie do poszukiwania skuteczniejszych metod nauki – poświęciłem temu studia i pacę dyplomową, wyjechałem za granicę i uczyłem w wielu szkołach, pracuję w startupie do nauki angielskiego Tutlo. Finalnie przetestowałem na samym sobie czy można opanować nowy język w niecały rok na poziom zaawansowany od zera – egzamin zdany, certyfikat jest.
Czas goni nas
Największy problem z tradycyjną nauką to przedziały czasowe. Lekcje po 45 minut lub godzinę przeczą wszelkim badaniom – nauka od lat zgodnie twierdzi, że tzw. attention span dorosłej osoby to… zazwyczaj kilka minut. Angażujący materiał i motywacja potrafią wydłużyć go nawet kilkukrotnie, ale nie pomnożyć przez 20! Sami pomyślcie, ile razy Wasza uwaga topniała między początkiem a końcem lekcji niczym serek na słońcu.
Długość lekcji to jedno, druga rzecz to moment jej przeprowadzenia. Miałem w szkole i na studiach zajęcia o przedziwnych porach: 6:30 i 7:30, 19:30 i 20 oraz wszelkie kombinacje pomiędzy. Sam na sobie zmierzyłem jednak, że najlepszą efektywność pracy i nauki mam w przedziałach 9-12 i 14-16. Elastyczność szkół jest mocno średnia, największe pozwalają czasem dobierać sobie zajęcia, ale bezpowrotnie tracimy czas na dojazdy i ciągle zmieniamy grupy i lektorów.
A gdyby zamiast przeznaczać czas na naukę, uczyć się po drodze „przy okazji”?
Metoda na językowgo głoda
W oparciu o moje doświadczenia oraz wszelkie możliwe badania za najskuteczniejszą metodę nauki uznaję SLA (Second Language Acquisition) Stephena Krashena. W ogromnym skrócie mówi ona, że języka się nie uczy – język się nabywa. Czasem przybiera nazwę immersji językowej, chyba najwierniejszego polskiego tłumaczenia idei.
Może mieć to różne formy, ale najważniejsze to kontakt z native speakerami oraz oryginalne materiały przygotowane w danym języku. Nie dość, że w dobie internetu obie te rzeczy dość łatwo jest sobie zapewnić, to nie wymagają one sztywnych ram czasowych ani uwagi przez bita godzinę.
Aplikacja
Zacznij od tego, co Cię otacza. Komputer, telefon, telewizor – ustaw menu na język, którego chcesz się nauczyć. Motywacja do odcyfrowania opcji będzie bardzo duża, sprawdzone 😉
Warto zaopatrzyć się w książki, komiksy i czasopisma. Ilość i gatunek to kwestia gustu i dostępności. Osobiście znalazłem źródło tanich książek sensacyjnych po rosyjsku, do angielskiego zawsze dobra jest seria Penguin. W internecie pełno jest też e-booków, często darmowych, np: http://english-e-books.net/. Muzyki i tak słuchasz po angielsku.
Zmień też media. Portale internetowe, stacje telewizyjne i radiowe – wszystko ustawmy na kraj mówiący w języku docelowym. Da nam to możliwość osłuchania się, źródło stale nowych treści i, co najważniejsze, kontekst geopolityczny. Zobaczymy faktyczny punkt widzenia danego kraju, coś czego materiały podręcznikowe nigdy nie zapewniają. Znać angielski to jedno, wiedzieć jak mieszkańcy Wysp myślą i mówią o problemach Deutsche Banku czy Euro 2020 to zupełnie inna liga.
Taka kombinacja pozwala uczyć się krótko, ale jednocześnie z pełnym zaangażowaniem. Wystarczy nawet 20 minut dziennie, w autobusie, przerwie na kawę albo kąpieli.
Native speakera przyjmę od zaraz
Do osłuchiwania, wymowy i praktyki warto zatroszczyć się o ostatni element układanki – native speakera (a najlepiej wielu). Nie wynajmuj korepetytora. To pieniądze wyrzucone w błoto, bo nie tylko taniej, ale i skuteczniej jest mieć native’a jako przyjaciela, albo na platformie online.
Na portalach i forach, na które uczęszczasz często można kilku znaleźć. Może macie jakichś wspólnych znajomych na LinkedInie albo Facebooku. Trzeba popytać i porozglądać się.
W przypadku spotkań w sieci warto, aby native miał mikrofon i kamerkę – introwertycy wolą pewnie popisać, ale cały sens rozmów to właśnie naturalna konwersacja. Nie muszą być to rozmowy długie, podobnie jak z mediami wystarczy 20 minut dziennie, w tym przypadku raz na kilka dni. Zresztą, własnie na tym modelu budujemy Tutlo.
Efekty zależą od osoby, ale generalnie stosując SLA w pełni można zacząć mówić w miesiąc-dwa, płynność nabrać w pół roku, a język opanować w rok-dwa. Sam jestem na to dowodem.
Dla ciekawskich
- Jeśli ktoś chciałby sprawdzić naukowo metodę SLA, to pokaźna liczba publikacji zgromadzona jest tutaj
- Ciekawą inicjatywę na polskim rynku stanowi Angloville
- Natomiast stan „klasycznej” edukacji w Polsce doskonale podsumowuje nieco stary, ale znakomicie zrobiony raport Instytutu Badania Edukacji