Polskie szkolnictwo, czyli tzw. edukacja formalna, która opiera się na wytycznych, rozporządzeniach, planach, podstawach i programach pochodzących z Ministerstwa Edukacji Narodowej, musi na bieżąco ewoluować i dostosowywać się do zmieniających się realiów i coraz bardziej zdigitalizowanego świata. Jednocześnie trzeba zmienić kierunek działania, tak aby twierdzenie dr Marzeny Żylińskiej: „w przedwczorajszych szkołach wczorajsi nauczyciele uczą dzisiejszych uczniów rozwiązywania problemów jutra” stało się zdecydowanie mniej aktualne, jeżeli nie przestarzałe.
Edukacja w Polsce potrzebuje świeżego spojrzenia i uwzględnienia postulatów nauczycieli pasjonatów, tych wszystkich pedagogów, którzy tak jak prof. UW dr hab. Małgorzata Żytko twierdzą, że „Nie jest celem nauczyciela realizacja podstawy programowej. Celem nauczyciela jest wspieranie rozwoju dziecka. Podstawa jest środkiem do celu”.
W moim odczuciu należy zmienić różne aspekty szkolnictwa formalnego, jednak wyróżniłem 10 kluczowych zmian, które powinny kształtować edukację przyszłości. Zmiany te powinny być realizowane kompleksowo i dla łatwiejszego zrozumienia tematu pozwoliłem sobie ująć je hasłami, które odzwierciedlają grupy problemowe.
Prestiż i szacunek
Zawód nauczyciela już dawno przestał być zawodem prestiżowym. Jednocześnie nauczana młodzież, którą od najmłodszych lat ukierunkowuje się sugerując, że sukces i szacunek jest skorelowany z wysokością zarobków, nie szanuje nauczycieli. Powodem powyższego jest fakt, iż aktualnie, po co najmniej 10 latach pracy w zawodzie osiągają oni maksimum swoich zarobków, które wynosi dla nauczyciela dyplomowanego z tytułem magistra i przygotowaniem pedagogicznym – 3 109 zł brutto. Przez wszystkie następne lata nauczyciel nie jest finansowo motywowany i nie może spodziewać się podwyżki. Jednocześnie z autopsji mogę powiedzieć, że dodatkowe inicjatywy, które nauczyciele ściągają do szkół, nie mogą być odpowiednio doceniane przez przełożonych – nie z ich winy, a z ograniczeń systemowych. Jako przykład podam, że w zeszłym roku szkolnym dzięki moim staraniom pojawiły się w szkole inwestycje w postaci infrastruktury oraz sprzętu edukacyjnego za ponad 120 000 zł i dyrektor mógł mi przyznać nagrodę w wysokości aż 1 proc. pozyskanych środków – gdybym pozyskał 240 000 zł, kwota była by taka sama. W analogicznej sytuacji w biznesie, prezesi lub dyrektorzy mogą przyznać nawet do 10 proc. premii od obrotu czy sprzedaży. Zabrzmi to banalnie, ale nauczyciele powinni więcej zarabiać
Pozytywna weryfikacja vs. negatywny nabór
Związany z powyższym jest także aspekt pozytywnej weryfikacji. Gdyby płace w zawodzie nauczyciela odzwierciedlały wykształcenie i zaangażowanie, to do zawodu przyjmowani byliby najlepsi z najlepszych. Niestety przy tak wykreowanej sytuacji (niskich płac) następuje negatywny nabór. Ci wspaniali nauczyciele, którzy zdobywają wyróżnienia lub są chwaleni przez uczniów, to pasjonaci lub entuzjaści swojej pracy. Drugi aspekt pozytywnej weryfikacji to system stażowy w szkole. Każdy nauczyciel powinien odbyć w pierwszych paru latach dodatkowe szkolenia i przechodzić odpowiednio przygotowane egzaminy, które sprawdzą jego realne (nie tylko akademickie!) przygotowanie do nauczania, gdyż nie każdy nadaje się aby zostać nauczycielem. Dobry przykładem jest tutaj Norwegia, gdzie bardzo duży nacisk kładzie się na przyjmowanie do zawodu tylko najlepszych.
Zmiana sposobu nauczania nauczycieli
Przygotowanie do zawodu nauczyciela, studia pedagogiczne lub z przygotowaniem pedagogicznym powinny opierać się w dużo większym stopniu na aspektach praktycznych. Jeżeli przyszły nauczyciel po studiach bez problemu radzi sobie z wytyczeniem celów, dobraniem metod i narzędzi, finalnie: przygotowaniem lekcji, to nie zawsze radzi sobie z jej przeprowadzeniem. Za mały nacisk w trakcie studiów jest kładziony na umiejętności komunikacji z dziećmi i nastolatkami, na tzw. proces grupowy. Co więcej, nie wyposaża się nauczycieli w umiejętności i narzędzia do bycia liderem, tutorem, który będzie pociągał grupę i ją ukierunkowywał. Tego wszystkiego nauczyciele uczą się na własnych błędach i dopiero po paru latach pracy doskonalą swoją metodę i stają się specjalistami, którzy potrafią sobie radzić z dziećmi lub młodzieżą – lub nie potrafią wypracować sobie warsztatu pracy, bo i tak się zdarza.
Przygotowanie nauczyciela do radzenia sobie z tzw. trudną młodzieżą
W czasie studiów nauczyciel nie jest także przygotowywany do pracy z tzw. trudną młodzieżą, z dziećmi z różnego rodzaju opiniami lub orzeczeniami z Poradni Psychologiczno–Pedagogicznej. Oprócz buntowników i uczniów „zwyczajnie” przeszkadzających coraz częściej mamy do czynienia z uczniami z zespołem Aspergera, autyzmem lub innymi zaburzeniami. W stosunku do tych uczniów każdy nauczyciel powinien przejść specjalistyczne, profesjonalne szkolenie, które przygotuje go do interakcji z takimi osobami. Jest to o tyle ważne, że błaha sytuacja, którą uczeń bez opinii lub orzeczenia zrozumie we właściwy sposób, przez ucznia zaburzonego odbierana być może jako przekroczenie kompetencji nauczyciela, afront czy otwarty atak.
„Szkoła ma wychowywać” vs. „szkoła ma uczyć”
Wielu rodziców twierdzi, że szkoła ma wychować ich syna czy córkę, natomiast zdecydowanie to w domu rozpoczyna się proces wychowawczy i szkoła dostaje już ukształtowany „materiał”. Dzieci, a potem młodzież chłoną jak gąbka wzorce z domu rodzinnego, które potem realizują w szkole. Szkoła dodaje wiedzę i wartości do tego, co wpoili swoim dzieciom rodzice i w bardzo ograniczonym stopniu może wychowywać, jeżeli nie ma wsparcia w rodzicach. Dlatego zmiana w polskim szkolnictwie nie może odbywać się bez udziału rodziców, a tylko i wyłącznie razem z nimi, szczególnie w aspekcie wychowawczym, gdyż jeżeli w szkole wskazujemy konkretne wzorce zachowań, które nie mają pokrycia w domu, to niestety praca nauczycieli w większości przypadków będzie bezzasadna. Należy uświadomić rodziców, że w ich interesie jest współdziałanie razem z nauczycielami w procesie wychowawczym, który oni sami zapoczątkowali w chwili narodzin dziecka.
Rada rodziców – nie tylko figuranci
W każdej klasie na początku roku szkolnego podczas zebrania rodziców następuje wybór tzw. Klasowej Rady Rodziców. Z tej trójki najczęściej delegowana jest jedna osoba jako przedstawiciel klasy na spotkanie Szkolnej Rady Rodziców, która jest jednym z wewnętrznych organów szkoły mających wpływ na jej działanie. Niestety, w większości są to ludzie z przysłowiowej łapanki, gdyż wychowawca musi doprowadzić do ukonstytuowania się Klasowej Rady Rodziców, a dyrektor Szkolnej. Po wyborze, większość rodziców nie angażuje się w życie szkoły i nie korzysta z możliwości jakie daje im ustawa o systemie oświaty. Należy uświadomić rodziców, że to w ich interesie leży włączanie się w działalność szkoły, gdyż ich aktywność da pozytywne wzorce dzieciom oraz może polepszyć ich warunki edukacyjne. Oczywiście są nieliczni rodzice, którzy korzystają z możliwości wpływu na szkołę i angażują się w olbrzymie projekty czy wydarzenia szkolne, dając jednocześnie motywację nauczycielom aby nie ustawali w swoich wysiłkach – przykładem takiego rodzica jest Przewodnicząca Rady Rodziców w Zespole Szkół nr 4 im. J. Groszkowskiego w Tychach – p. Jolanta Palka, która od dwóch lat aktywnie działa na rzecz szkoły i jest pomysłodawczynią różnych szkolnych inicjatyw.
Czy wszystko musi rozbijać się o pieniądze?
Jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Wszyscy widzą, że polska szkoła jest niedoinwestowana i niestety to prawda. Fundusze na sprzęt komputerowy, materiały i pomoce dydaktyczne najlepiej pozyskać realizując projekt unijny lub korzystając z innego rodzaju dofinansowania, gdyż organ prowadzący „ma ograniczone środki”. Dlatego niektórzy nauczyciele dwoją się i troją nad pozyskaniem funduszy zewnętrznych, nie mówiąc już o przysłowiowym przynoszeniu papieru do szkoły lub korzystaniu w domu z własnego sprzętu do przygotowywania materiałów edukacyjnych. Na ten temat napisano i powiedziano jednak już tak wiele, że można poprzestać na stwierdzeniu – inwestycji w wiedzę i edukację nigdy nie za wiele.
Indywidualizacja nauczania – jak to?
Bardzo ważnym aspektem w procesie kształcenia jest indywidualizacja nauczania, czyli dobór metod i środków kształcenia do indywidualnych predyspozycji i możliwości ucznia. Nasuwa się tu pytanie, jak to zrobić w praktyce? Oczywiście dostępne są odpowiednie szkolenia, podręczniki i wypowiedzi ekspertów, które niestety nie przystają do rzeczywistości z czysto banalnego powodu – przeładowane klasy. Ucząc w klasie 30-sto, a nawet 35-osobowej, nie ma możliwości, by każdego ucznia potraktować indywidualnie. Przy 45-minutowej lekcji daje to około 1 minutę 20 sekund na ucznia, nie wliczając w to czasu na wpuszczenie uczniów do klasy, sprawdzenie obecności, rozpoczęcie i zakończenie lekcji. Profesjonalne szkolenia z dowolnej tematyki oscylują w granicach 8 do 12 osób w grupie. Jak to się ma do 35 uczniów w klasie?
Know-how IT
Szybko zmieniający się świat, w którym pojawiają się coraz to nowe rozwiązania technologiczne oparte o IT wymusza ich znajomość i rozumienie procesów zachodzących w świecie wirtualnym, w tym social-mediach. Większość nauczycieli nie jest w tym aspekcie na bieżąco i nie nadąża za nowoczesnymi technologiami. Biorąc pod uwagę problemy związane z cyberbezpieczeństwem, ukierunkowanie na nauczanie programowania na każdym etapie edukacyjnym oraz potencjał, jaki wiąże się z wykorzystaniem nowoczesnych technologii w nauczaniu, należy zwiększyć diametralnie umiejętności i świadomość nauczycieli dotyczącą wykorzystania praktycznego, a nie tylko teoretycznego Technologii Informacyjno-Komunikacyjnej w edukacji. Dobrym krokiem w tę stronę są projekty kończące się zdobyciem certyfikatu EPP e-Nauczyciel, który jest jedną z najnowszych propozycji ECDL Polska.
Programowanie i co dalej?
MEN wpisał do nowych podstaw programowych naukę programowania na każdym etapie edukacyjnym. Jest to bardzo dobry pomysł, gdyż tak naprawdę programowanie jest obecne w naszym życiu od zawsze pod różnymi innymi nazwami, jak choćby wymyślenie przez dzieci swojego własnego „języka” czy szyfrowanie wiadomości lub układanie kolejności wykonywania działań w przepisie kulinarnym, co w języku programistów nazywamy procedurą. Aby można było uczyć programowania, potrzebni są przeszkoleni nauczyciele znający nie tylko IT, ale także potrafiący przełożyć fachowe definicje na tzw. ludzki język i umiejący pokazać przykłady tego właśnie „życiowego programowania”. Jednocześnie szkoły powinny być wyposażone w różnego typu rozwiązania wspomagające naukę programowania jak: robot Ozobot, robot Edison, Abi Duino, Raspberry PI, Micro:bit, Minecraft czy Inteligentne Miasto. Są to tylko wybrane rozwiązania z szerokiej gamy propozycji, na które powinny się znaleźć pieniądze, tak aby można było urozmaicić zajęcia z programowania na każdym etapie edukacyjnym.
Powyższe propozycje nie wyczerpują tematu zmian w edukacji formalnej w Polsce i na co mam nadzieję, będą punktem wyjścia do szerokiej dyskusji, która otworzy pole do realnego wprowadzenia przynajmniej części z nich w życie.